czwartek, 27 października 2011

Jesienne odświeżenie....

Postanowiłyśmy odświeżyć trochę naszą szufladę, taki mały jesienny lifting.... Zaprojektowłyśmy nowe logo, składające się ze zdjęć naszej roboty!!! Tak, tak zdjęcia pstrykałyśmy już od kilku miesięcy..... i z efektu jesteśmy dumne i zadowolone, ponieważ jeśli chodzi o fotografię jesteśmy amatorkami..... ale pilnie się uczymy!!!

Już od dłuższego czasu myślałyśmy o nowym wizerunku szuflady pasji, a ponieważ za oknem już na dobre zagościła jesień, pomyślałyśmy, że to dobry czas, żeby właśnie teraz wpuścić trochę wiosennej świeżości na bloga, stąd nowe logo, nowy układ... trochę drobnych zmian, czyli taki delikatny lifting ;)

Mamy nadzięję, że zmiany jakie u nas zaszły, spodobają się Wam i jeszcze chętniej będziecie nas odwiedzali....

Pozdrawiamy,
Agata&Marta

poniedziałek, 24 października 2011

Tort malinowy

Po wielkim sukcesie tortu dla córeczki, postanowiłam przygotować tort dla  mojej Mamy z okazji urodzino -imienin.
Korzystając z okazji, że rzutem na taśmę  dostałam ostatnie maliny, zrobiłam tort malinowy.

Chciałabym zachęcić wszystkich do robienia tortów, z kilku powodów:
- nie jest  to wcale takie trudne,
- mamy pewność, że wszystkie składniki tortu  są wysokiej jakości, tort jest świeży
- możemy udekorować tort  według własnego uznania,
- no i satysfakcja, że sami zrobiliśmy  tort dla bliskiej osoby.





Składniki

Ciasto:
- 4 jajka
- 1 szklanka mąki tortowej
- 1 łyżka mąki ziemniaczanej
- 1szklanka cukru
- 2 łyżeczki proszku  do pieczenia
- ok. 0,5 l śmietany 18 %
- świeże maliny

Krem malinowy:
- 300 ml śmietanki kremówki
- 250 g serka mascarpone
- 2 łyżeczki  cukru pudru
- 3/4 szklanki musu malinowego * (przepis na mus podaję poniżej)
- 1 czubata łyżeczka żelatyny

Do dekoracji:
- bezy
-  płatki migdałów
-  świeże maliny 

Ciasto:
Białka ubić mikserem. Do sztywnych białek dodać cukier, dalej ubijać. Następnie dodać żółtka. Do  ubitej piany z cukrem i żółtkami dodać oba rodzaje mąki i proszek do pieczenia, delikatnie wymieszać.
Ciasto wylać na okrągłą tortownicę wysmarowaną  masłem. Piec w  piekarniku rozgrzanym do 175 stopni C do  zarumienienia  się ciasta (około 40 minut). 
Po upieczeniu ciasto  wyjąć z piekarnika i odpiąć brzeg tortownicy.  Gorące ciasto pokroić na dwie części.  Zdjąć górną warstwę ciasta, przypiąć ponownie brzegi tortownicy. Na gorące ciasto wylać śmietanę, rozprowadzić równomiernie na cieście. Dodać owoce, w tym przypadku maliny i przykryć  górną warstwą ciasta (jeszcze ciepłą). Docisnąć. Pozostawić do wystudzenia. 

Krem malinowy:   
Żelatynę rozpuścić w odrobinie gorącej wody (3 łyżki) i zostawić do wystygnięcia. Ubić sztywno śmietanę. Mascarpone wymieszać z cukrem pudrem, dodać ubitą śmietanę  i wszystko delikatnie wymieszać. Przestudzoną żelatynę wymieszać z musem malinowym, dodać masę śmietanową. Wymieszać. Pozostawić w lodówce do stężenia. 

Gdy ciasto wystygnie a krem malinowy  stężenie zabieramy się do dekorowania.  Wierzch ciasta pokrywamy kremem malinowym, na wierzchu i po bokach. Płatki  prażymy na suchej patelni i obsypujemy boki tortu.  Na  wierzchu dekorujemy np.  bezami i świeżymi malinami. 

*Mus malinowy: zagotować 400 g malin, sok z połowy cytryny i około pół szklanki  cukru. Następnie   mus miksujemy i przecieramy przez sito w celu pozbycia się pestek.  

M.
   












środa, 19 października 2011

Sałatka z zielonym pieprzem

Bardzo fajna, smaczna, ciekawa, prosta,  apetyczna, kolorowa sałatka.


Składniki:
- sałata lodowa
- pierś kurczaka
- puszka ananasa
- puszka kukurydzy
- seler naciowy
- pieprz zielony marynowany (w zalewie)

Sos:
- mały jogurt naturalny
- łyżka majonezu
- curry (według uznania)

Pierś  kurczaka pokroić w kostkę, przyprawić vegetą, upiec bądź podsmażyć.  Sałatę i seler naciowy dokładnie umyć. Sałatę porwać na mniejsze części. Seler, ananasa  pokroić w kostkę. Wszystko wrzucić do miski. Dodać kukurydzę, pieprz zielony oraz kurczaka. 
Sos: wszystkie  składniki wymieszać i polać sałatkę.    

Smacznego!
M.


niedziela, 16 października 2011

Łódeczki z cykorii

Przepis  na tą przekąskę mam od Agaty.
Na jednej z imprez u Agaty i jej męża, miałam przyjemność jej skosztować i bardzo mi posmakowała. Świetne połączenie sera pleśniowego, gruszki  i orzechów włoskich z gorzką nutą cykorii.

Na ostatniej rodzinnej imprezie, postanowiłam zaskoczyć Gości. Przygotowałam właśnie łódeczki z cykorii,  okazały  się hitem. Więc postanowiłam podzielić się z Wami przepisem. 

 P.S. Agata, mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe.




 Składniki:
- 2-3 cykorie
- 2 serki pleśniowe Lazur (niebieskie)
- 1 śmietana  18%
- puszka  gruszek w syropie
- orzechy włoskie
- gałka muszkatołowa
- pieprz

Na patelnię wylać śmietanę i dodać pokruszony ser pleśniowy. Mieszać aż ser się rozpuści. Dodać do smaku pieprz i gałkę muszkatołową. Przełożyć masę do miski i pozostawić do ostygnięcia.
W międzyczasie drugi  kawałek sera pleśniowego kroimy na małe kawałeczki. Gruszki odsączamy z  nadmiaru syropu i też kroimy w kosteczkę. Orzechy prażymy na suchej patelni. Część odkładamy do posypania na wierzch cykorii a resztę wrzucamy do  pokrojonych gruszek i sera. Cykorię obieramy na oddzielne listki. Masę serowo - śmietanową delikatnie mieszamy razem z pokrojonymi składnikami. Masę małą łyżeczką nakładamy na listki cykorii.  Na koniec posypujemy resztką orzechów.   

Smacznego,
M.

sobota, 15 października 2011

Lampka a może lampion ...

...sama nie wiem. Wiem jednak, że ten pomysł na lampkę mnie zauroczył. Wiem też, że to nic wyszukanego, eleganckiego. Jednak ta forma dekoracji  do mnie przemawia. 
Lampka to nic innego jak zwykły kieliszek do wina z abażurem, który wykonany jest ze zwykłej kolorowej kalki według pewnego wzoru. 
Wzór wycinamy, łączymy. W środku w kieliszku umieszczamy małą świeczuszkę typu tea light i gotowe !  Abażur można zmieniać  wtedy kiedy mamy na to ochotę, w zależności od okazji czy nastroju. 
Lampka daje bardzo fajne ciepłe, delikatne światło




A teraz z zapaloną świeczką.





Wersja  na przyjęcie imieninowe Mamy. 
 




M.

Laurka dla babci

Tym razem chcę Wam pokazać laurkę, którą przygotowałam dla mojej Mamy, w imieniu mojej córeczki... czyli od wnuczki dla babci w dniu imienin.

Do zrobienia laurki użyłam:
- papieru białego falistego
- drewnianych literek
- flamastrów
- guzików
- wstążeczki
- kleju



Mam nadzieję, że laurka się podobała :)





M.

sobota, 8 października 2011

Klasyczny brownie

Brownie to chyba jedno z moich ulubionych ciast. Lubie je za mocno czekoladowy smak oraz za włoskie  orzechy. Z tego co pamiętam, brownie było pierwszym ciastem, które upiekłam.  Od niego zaczęła się moja przygoda z  pieczeniem ciast. Zawsze go robię gdy tyko najdzie mi ochota na mocno czekoladową bombę energetyczną. Prawdziwe brownie  powinno być  przypieczone na zewnątrz a  mokre w środku. 

Przepis znalazłam na forum kulinarnym Smaczny.pl


 



 Składniki:

- 375 g masła, pokrojonego na kawałki
- 75 g gorzkiej czekolady
- 6 jaj
- 1 opakowanie cukru waniliowego
- 500 g cukru
- 225 g mąki pszennej
-1 łyżeczka soli
- 300 g  orzechów włoskich

Nagrzać piekarnik do 180 stopni C. Masło i czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej. Zostawić do wystygnięcia. W innym naczyniu wymieszać jajka, cukier waniliowy i cukier. Dodać mąkę i sól.  Wymieszać. Rozpuszczoną czekoladę z masłem łączymy z  masą jajeczną. Dokładnie połączyć  mikserem.  Następnie dodajemy orzechy.  Formę smarujemy tłuszczem, oprószamy bułką tartą i wlewamy masę. Piec ok 35 - 45 minut. Jeżeli chcecie aby ciasto było bardziej suche w środku to sugeruje piec ok 45 minut.

Smacznego!
 M. 

środa, 5 października 2011

Rowerem na Bornholm...

Pomysł pojechania na Bornholm zrodził się spontanicznie. Jechaliśmy na Mazury i chcieliśmy skoczyć na kilka dni nad morze, w sumie z Warmii mieliśmy "rzut beretem". Nagle Jola wpadła na genialny pomysł, może by tak popłynąć promem na Bornholm???!!! Od razu podłapaliśmy temat, takie spontaniczne wypady są najlepsze!!! Najbliższy prom, a właściwie katamaran, odpływał z Kołobrzegu, czyli w sumie niedaleko od miejsca gdzie aktualnie przebywaliśmy... Co się później okazało, że właściwie do Kołobrzegu jest dosyć daleko bo, aż 500km... ale cóż bilety na katamaran kupione, co oznaczało, że blisko czy daleko i tak ruszamy na Bornholm!
Najbardziej cieszyło mnie, że zobaczę kawałek Skandynawii. Zawsze marzyłam o podróży do Norwegii, Szwecji czy Danii, a tu właśnie szykowała się wyprawa na duńską wyspę, hurra!

Podróż samochodem, choć długa to minęła nawet znośnie. A podróż katamaranem... no cóż...wiało niemiłosiernie, bujało dosyć mocno, ale ogólnie było wesoło, a to za sprawą super towarzystwa (tu w szczególności pozdrowienia dla Joli i Zupy) oraz hhhmmmm....dobrego napoju na bazie chmielu.

Gdy dotarliśmy na Bornholm, od razu skierowaliśmy się do wypożyczalni rowerów i wypożyczyliśmy cztery turystyczne bicykle... no i ruszyliśmy na podbój Skandynawii.
Wyspa jest naprawdę przepiękna, co prawda podczas 3 dniowego pobytu udało nam się zwiedzić tylko jej południową część....ale i tak byliśmy zachwyceni... i już wiem, że na pewno tam wrócę :):):)
Na zdjęciu poniżej, pyszne Bornholmskie jabłko, a raczej to co z niego zostało. Jabłuszka były małe, ale bardzo smaczne i rosły na drzewie nieopodal naszego biwaku. A propos biwaku, na wyspie można zatrzymać się w kwaterach prywatnych lub na campingach, ale są to jedne z droższych możliwości. Zdecydowanie najtańsze są tzw. prymitywne pola namiotowe, czyli biwak na polu u bornholmskiego rolnika. My trafiliśmy na świetny biwak u Lisbeth i Bennego Jansen'ów niedaleko miasta Aakirkeby. Pole namiotowe jest bardzo dobrze wyposażone, z miejscem do przygotowania posiłków, toaletą i miejscem na ognisko, położone w malowniczym zakątku, 200 metrów od Almindingen, czyli przepięknego lasu, który jest trzecim co do wielkości lasem w całej Danii. Zaraz obok placu biwakowego znajduje się pastwisko, na którym pasie się stado przepięknych koni.... rano gdy wychodzi się z namiotu, zasiada przy stole z kubkiem kawy... lub piwkiem, jak kto woli.... wtedy już nic więcej do szczęścia nie potrzeba... naprawdę przepiękne miejsce.Na polu namiotowym jest jeszcze jeden tubylec, kotóry wita radośnie turystów.... to niejaki "ociokocio". To nie kto inny jak kot właścicieli, o imieniu Otto.... jest przemiły, ciągle chce się przytulać, ale co najważniejsze nie jest nachalny... np. gdy jedliśmy śniadanie, grzecznie siedział sobie obok i czekał aż skończymy..... naprawdę uroczy kot.Oprócz przepięknych widoków czy wspaniałej przyrody, na Bornholmie zachwyca też niezwykła atmosfera, która sprawia, że można tam zapomnieć o troskach dnia codziennego.
Bornholm to istny raj dla rowerzystów. Przemierzanie wyspy bicyklem jest i przyjemne i bezpieczne, ponieważ większość tras rowerowych leży w sporej odległości od tras ruchu samochodowego. A nawet jeśli, któraś z tras jest wydzielona na jezdni, po której poruszają się samochody, to oczywiście ostrożność należy zachować, jednak podrożowanie rowerem nadal pozostaje bezpieczne. To dlatego, że na Bornholmie kierowcy traktują rowerzystów bardzo przyjaźnie. To może szokować, gdy pojedzie się tam po raz pierwszy, ponieważ samochody zwalniają na widok rowerzystów, ustępują pierszeństwa przejazdu, nawet wtedy gdy z przepisów o ruchu drogowym wynika co innego. Ścieżki rowerowe zbudowane są w jednej trzeciej tam gdzie niegdyś biegły torowiska bornholmskiej kolejki. Wszystkie trasy rowerowe są naprawdę świetnie oznaczone. Nie mieliśmy najmniejszego problemu, żeby obrać odpowiedni kierunek, i dotrzeć do wyznaczonego wcześniej miejsca. Na trasach są ustawione tabliczki z napisem Cykelvej, które informują w jakim kierunku się jedzie, i ile kilometrów jest do najbliższej miejscowości. Naprawdę byłam pod wrażeniem oznakowań, dzięki którym praktycznie wogóle nie korzystaliśmy z map, które mieliśmy.
To właśnie nasze bicykle, na rynku w Ronne. Tutaj postanowiliśmy odpocząć od pedałowania i trochę pospacerować.
Prosto z Ronne, udaliśmy się do miasta Arnager, w którym znajduje się tradycyjna wędzarnia, gdzie można skosztować bornholmskiego przysmaku, czyli wędzonych śledzi....niestety wędzarnia była zamknięta....więc ruszyliśmy dalej do Nylars. W Nylars do obejrzenia mieliśmy jeden z czterech bornholmskich kościołów rotundowych. Zbudowany ok. 1150 roku, jest najlepiej zachowany ze wszystkich czterech rotund znajdujących się na Bornholmie.
Wokół kościoła znajduje się cmentarz, nie mogłam się powstrzymać przed pstryknięciem fotki, ponieważ wygląda jak park, równo przycięte żywopłoty, alejki wyłożone drobnymi kamyczkami, zielono i pięknie....zupełnie inaczej niż u nas.A to już wcześniej wspomniane lasy Almindingen, naprawdę malownicze miejsce. Pierwotny las został całkowicie wykarczowany przez mieszkańców Bornholmu, którzy wykorzystywali drewno na opał. W 1800 roku Hans Romer postanowił ponownie zalesić ten teren. Tak jak już wcześniej wspomniałam w tej chwili lasy te są trzecim co do wielkości leśnym kompleksem Danii.
Poniżej mój wypożyczony bicykl na naszym polu namiotowym......Ostatni dzień spędziliśmy w Nexo, ponieważ stamtąd odpływał nasz prom do Kołobrzegu. Nexo to drugie pod względem wielkości miasto na wyspie. Znajduje się tu największy na wyspie port rybacki. W Nexo znaleźliśmy się bardzo wcześnie. Zaliczyliśmy rekordowy przejazd, ponieważ goniła nas burza, a ja się okrutnie boję burzy, więc narzuciłam ekspresowe tempo, i już po 1,5 godzinie siedzieliśmy w kafejce.... a wokół waliły pioruny i lał deszcz, dodam tylko, że pierwszego dnia ten sam dystans z Nexo do Aakirkeby zrobiliśmy w 6 godzin!!!
W Nexo spacerowaliśmy po malowniczych uliczkach, podziwialiśmy małe kolorowe bornholmskie domki, udało nam się zjeść wędzonego śledzia, czyli bornholmski przysmak..... wykorzystaliśmy też fakt, że nasz prom odpływał dopiero o 18.00 i pojechaliśmy do pobliskiej Balki, zobaczyć słynne bornholmskie plaże......
Praktycznie przy każdym, domu, kefejce, restauracji stoją przeróżnej maści latarenki, które wieczorami uroczo rozświetlają się płomykami świec....byłam nimi zauroczona, uwielbiam takie dekoracje....


Na przystani w Nexo trafiliśmy na bardzo fajny sklepik z borholmskimi specjałami.... i tam właśnie udało nam się zjeść w końcu tego słynnego wędzonego śledzia, ponieważ okazało się, że oprócz sklepu, jest tam coś na kształt baru, w którym można skosztować ich niejszych produktów. Śledź był bardzo smaczny. Jego słony smak łagodziła słodkawa musztarda i kwaskowate marynowane buraczki....naprawdę pychotka. Na całej wyspie, wokół domów, przy restauracjach, ale nie tylko bo i na ulicach, stoi mnóstwo kwiatów....stoją w doniczkach, koszach, drewnianych skrzynkach, rosną w ogrodach... piękne hortensje, cudne wrzosy, pachnąca lawenda......
Cztery kilometry od Nexo znajduje się miejscowość Balka. Postanowiliśmy tam pojechać, żeby zobaczyć ten wspaniały, drobniutki piasek, którego kiedyś używano w zegarach - klepsydrach. Do Balki jedzie się trasą rowerową, która biegnie trochę nad brzegiem morza, trochę wśród lasu, przy samej ścieżce znajduje się też rezerwat ornitologiczny Hundsemyre, który jest siedliskiem ptaków wodnych. Balka jest bardzo urokliwym miejscem, chyba jak każde na Bornholmie. Miałam wrażenie, że to takie miejsce, gdzie mieszkańcy wyspy przyjeżdżają wypoczywać na tzw. wypady za miasto, gdzie mają swoje działki tuż nad brzegiem morza... . Niestety gdy dojechaliśmy na plażę, piasek był wciąż mokry, po tym jak nad wyspą przeszła burza...ta sama, która nas goniła..., więc zabraliśmy trochę piasku do torby..... i po powrocie na Mazury, wysuszyliśmy go na słońcu i faktycznie okazało się, że piasek jest niesamowicie drobny, w dotyku zupełnie jak pyłek....szkoda, że nie dane nam było pobiegać po nim na bosaka....ale cóż wszystko przed nami...w końcu tak jak napisałam wcześniej na Bornholm chcielibyśmy jeszcze wrócić!!!
Po powrocie z Balki, pojechaliśmy oddać rowery...do których już zdążyliśmy się przywiązać.... mam nadzieję, że będą na nas czekały do następnego razu, a teraz niech inni z nich korzystają.....wrzuciliśmy plecaki na grzbiety i ruszyliśy na prom...po drodze robiąc jeszcze ostatnie zdjęcia...i odwiedzając tutejsze sklepy i sklepiki... . W jednym utknęłam na dobre ..... w małym sklepiku z latarenkami, świecami...drewnianymi, bielonymi dekoracjami i mnóstwem kwiatów.... nie mogłam się powstrzymać i ostatnie korony wydałam na blaszaną latarenkę..... Gdy wyszłam ze sklepu, byłam w takiej euforii, że wszyscy stwierdzili, że faktycznie do szczęścia niewiele mi potrzeba..... Ale fakt jest taki, że oglądam tego rodzaju cudeńka na różnych aranżacjach w gazetach czy internecie, na ich widok przyklejam się do ekranu..... a teraz miałam ich całe mnóstwo przed oczami.... nie mogłam tak poprostu wyjść z tego sklepu z pustymi rękami.... . Gdyby nie fakt, że w portfelu zostało nam 60 koron (mała latarenka kosztowała 55 koron) wykupiłabym połowę tego sklepu, nie licząc się z tym za co kupię jedzenie, czy czym zapłacę za biwak!!! Teraz ten suvenir cieszy moje oko, w moim mieszkaniu, dumnie prezentując się na konsoli hand made :):):)
I tak nasza bornholmska przygoda dobiegła końca. Mieliśmy momenty kryzysu, łzy w oczach i chwile zwątpienia....ale czego tu wymagać gdy po kilku latach nie jeżdżenia na rowerze, wsiada się na niego i pedałuje przeszło 40km dziennie.... po takim dniu bolą nogi, barki....nie wspominając już tego co się dzieje z twoimi czterema literami.....ale to wszystko jest warte wyjazdu na Bornholm, zobaczenia tej pięknej wyspy, spędzenia kilku dni na łonie natury i złapania rowerowego bakcyla!!!
Prom przypłynął, zabrał nas w rejs do domu. Zmęczeni padliśmy na kanapy, na restauracyjnym pokładzie... pozbawieni resztek sił, ale szczęśliwi!!!
Pozdrawiam serdecznie,
A.